poniedziałek, 17 października 2011

Łysy nareszcie odpuścił


i śpię w miarę spokojnie.Za to jednego ze snów z tamtych dni nie mogę zapomnieć,nie żeby jakiś tam straszny był ale...

Budzi mnie dzwonek telefonu.To znajomi,wstawajcie,wstawajcie ! Już czas,trzeba się
spieszyć bo zalewa.przecieram ręką oczy,wszędzie biało,przenoszę pospiesznie nasze materace kilka metrów wyżej,pakujemy się,taka zaśnieżona woda podchodzi bliżej .TU musi być przeraźliwie zimno konstatuję bez zdziwienia ale ja tego nie czuję.
I nagle oglądam siebie z oddalenia,maszerujemy wśród zamieci,czerwone kurtki,kaptury
jakaś kra,jakieś wybrzuszenia lodu.
Przeskok,jesteśmy na miejscu w ciepłym miejscu.To dom,drewniany,przestronny,my, dzieci,gdzieś w tle przyjmuję za pewnik, znajomi.
I nagle (nie wiem jaka akcja była,nie pamiętam) dojmujący żal - czy młodzież musi wyrażać swoje poglądy w sposób taki...agresywno-niemiły?
I tak o,od czapy te sny.